Teatr Narodowy nie przestaje nas zaskakiwać. Po serii wielce krytykowanych premier-adaptacji, z "Dekameronem" na czele, wystąpił z premierą sztuki tak egzotycznej i trudnej w scenicznym odbiorze jak "Samuel Zborowski" Słowackiego. I żadnych przy okazji dziwactw, pomysłów, wątpliwych naruszeń obowiązujących reguł. Ot, wielka klasyka polska, wystawiona starannie, i tyle. I właśnie stąd kłopot, rozterka, wykręcanie się unikami w opiniach, pochwały ale półgębkiem, nagany ale półsłówkami, hamulce i omijanie kantów. Każdy się niby cieszy - Słowacki dla dorosłych, Słowacki dla wytrwałych - ale zgłasza zastrzeżenia i właściwie sporo ma Hanuszkiewiczowi znowu za złe. Bo jakże to: występować w gorącej zimie roku 1981 ze sztuką tak oderwaną od realizmu i odczuwań współczesnego widza, tak naładowaną metafizyką i mistycyzmem - czy to nie nowa wolta dyrektorska? I w dodatku ze sztuką, której, dotychczasowe dzieje teatralne nie wróżą dłuższe
Tytuł oryginalny
Ile kosztuje "honor domu"?
Źródło:
Materiał nadesłany
Perspektywy nr 13