Monologujący, mówiący do siebie pod nosem i - jeśli już nawet komuś udało się zabrać głos - przerywający, zagadujący wypowiedzi innych i wtłaczający ich w kanciaste szufladki pośpiesznych diagnoz Cezary Michalski. Taką właśnie postać miała "dyskusja" po spektaklu "Matka cierpiąca" w reż. Eweliny Pietrowiak, pokazanym w trzecim dniu przeglądu Laboratorium Dramatu. Pisze Katarzyna Zielińska z Nowej Siły Krytycznej.
Skurczony na krzesełku redaktor zafiksował się na temacie "polski katolicyzm", obficie podpierając się przede wszystkim Rene Girardem i jego teorią kozła ofiarnego, a także Pascalem, Simone Veil, Georgem Orwellem i wieloma innymi nazwiskami. Rozpoczął pytaniem do widzów: czy po "wniebowzięciu" Matki ktokolwiek, klaszcząc, czuł pewne zakłopotanie, poczucie, że przyklaskuje szatanowi? Jako jedyna zgłosiła się Julia Hoczyk, co Michalski skwitował z radosną pewnością: "W takim razie na pewno była pani katoliczką". Takich prostych zaklasyfikowań było z jego strony więcej. Jeden z widzów stwierdził, że przedstawiony w "Matce" katolicyzm nie ma nic wspólnego z prawdziwym, dobrym katolicyzmem, a Michalski natychmiast utożsamił wypowiadającego z człowiekiem właśnie ten dobry katolicyzm wyznającym. Poszukiwał błyskawicznych definicji określających swoich rozmówców równie gorliwie, jak ludzie z teorii Girarda, którzy zawsze muszą mieć swojego kozł