W czwartym dniu przeglądu Laboratorium Dramatu było świadkiem kolejnej - po wczorajszej - aberracji dyskusji. Tryskający samozadowoleniem i kompletnie oporny na jakiekolwiek próby nawiązania dialogu Janusz Korwin-Mikke starł się z publicznością, która chciała dyskutować nie tyle o spektaklu "111" Tomasza Mana w reżyserii Redbada Klynstry, co przeciwko prowadzącemu. Pisze Katarzyna Zielińska z Nowej Siły Krytycznej.
Prowadzący - o ile w ogóle można tak go nazwać - nie odpowiadał właściwie na pytania, stosując chwyty retoryczne, odpowiadając alegorycznymi, przejaskrawionymi historiami, wymigując się od ustosunkowania się wprost do omawianych zagadnień. Kilkakrotnie rzucił hasło o ogłupiającej mocy kłamliwej telewizji, niezdolności kobiet do uczestnictwa w polityce, powodowanej uniemożliwiającą chłodny osąd emocjonalnością, a także o konieczności odpłacania śmiercią za śmierć. Było też o krowach, kanibalach, Eligiuszu Niewiadomskim, Pinochecie i zdolności jasnowidzenia, rzekomo prowadzącemu danej. Widownia z kolei, absolutnie nieprzejednana wobec Korwina-Mikkego, przeginała momentami w drugą stronę - tworząc z Syna biednego, niezrozumiałego nieszczęśnika, a z jego bliskich, raczej typowych przedstawicieli dzisiejszej rodziny - rodzinę patologiczną. Padały wzajemne oskarżenia o opowiadanie bzdur, na co zainterweniował sam Tadeusz Słobodzianek, apeluj�