Dokonana przez Josepha Loseya ekranizacja "Don Giovanniego" to lektura obowiązkowa - nie tylko dla wielbicieli opery. Filmoznawcy i muzykolodzy, teatrolodzy i historycy sztuki zapełnili niezliczoną ilość papieru analizami wyrafinowanych środków estetycznych, jakimi posłużył się wybitny reżyser, przenosząc na taśmę filmową dzieło Mozarta - pisze Anna R. Burzyńska w Tygodniku Powszechnym przed wtorkową (27.01) emisją w TVP Kultura.
Olśniewająca uroda i elegancja "Don Giovanniego" Loseya jest zwodnicza - to niepokojący obraz człowieka i świata zmierzających do katastrofy. Zachwyt lub kontrowersje wzbudzał sposób, w jaki połączył on specyficzne operowe aktorstwo z typowo filmowymi zabiegami. Jednogłośnie doceniono kunszt znakomitych śpiewaków (Ruggero Raimondi, Kiri Te Kanawa, Teresa Berganza, José van Dam), choć protesty budziła produkcja, wysuwająca na pierwszy plan ich śpiew kosztem muzyki. Z powszechnym aplauzem spotkała się natomiast niezwykła scenografia: Losey wyprowadził akcję widowiska poza teatr, każąc swoim bohaterom wędrować wśród zapierających dech w piersiach krajobrazów Wenecji i Vicenzy oraz przechadzać się we wspaniałych wnętrzach budowli zaprojektowanych przez mistrza włoskiego renesansu, Andreę Palladia. Losey nie byłby jednak sobą - twórcą takich filmów jak mroczny "Służący" oraz wielbicielem Bertolta Brechta i Siergieja Eisensteina - gdyby poprz