„Gotki” Artura Pałygi w reż. Darii Kopiec z Nowego Teatru w Słupsku na IV Festiwalu Scena Wolności w Słupsku. Pisze Tomasz Domagała w Dzienniku Festiwalowym Niełatwe rzeczy.
Na scenie stoi sześcian o przeźroczystych ścianach z futryną usytuowaną centralnie naprzeciwko widowni. W nim mieści się inny – mniejszy, ale ustawiony tak, żeby znajdujący się w jednej z jego ścian otwór na drzwi pokrywał się z tym umiejscowionym w większym kubiku. Widz ma więc nieodparte wrażenie, że owe otwory są zaczątkiem jakiegoś lustrzanego korytarza, na końcu którego stoi biała ławka (ołtarz?) w istocie znajdująca się w centrum owej konstrukcji. To prawie cały wizualny świat spektaklu. Dopełniają go oczywiście białe kostiumy bohaterek oraz wizualizacja, o czym za chwilę. Owa przestrzeń od razu skojarzyła mi się ze świątynią czy raczej pozostałością po sanktuarium, stojącą sobie teraz w ciszy, przypominając nam o jakiejś wygasłej religii oraz nieistniejącej już społeczności, która z całym swoim światem przynależała do jej kręgu. Skojarzenia te były nieokreślone: i rzymskie, i wczesnośredniowieczne, i może nawet klasycystyczne, aczkolwiek pojąłem od razu, że nie chodzi tu o żadną konkretną przestrzeń, ale tę mityczną, w której wszystkie te konkretne się mieszczą, prowadząc nas do istoty wszystkiego, co dla człowieka niepojęte.
Jednocześnie z tekstu Artura Pałygi wynika, że przestrzeń ta to przede wszystkim stary dom, stojący gdzieś na końcu świata (polska wieś bez zasięgu komórkowego). Mieszka w nim pewna kobieta i jej trzy córki, z których dwie przyjechały właśnie „ze świata”, zaalarmowane przez najstarszą Lutkę, która z matką została, że ta umiera i wzywa je do siebie, żeby się z nią pożegnać. Pierwsza pojawia się Kryśka: średnia z sióstr, mieszkająca i pracująca na co dzień we Włoszech, gdzie zarobkowo opiekuje się starymi ludźmi. Tuż za nią pojawia się najmłodsza, Majka, bizneswoman z niedaleko położonego powiatowego miasta. Niekończące zdawało by się szczebiotanie sióstr służy nie tylko przedstawieniu ich postaci, lecz także zarysowaniu relacji panujących w ich domu. Gdy na końcu pierwszej części sztuki do domu z cmentarza wraca Matka, o ich rodzinie wiemy już całkiem sporo, ale też zaczynamy rozumieć, że opowieść ta toczyć się będzie w dwóch planach: realnym i mitycznym.
U Pałygi siostry mają odpowiednio 65, 60 i 55 lat, w spektaklu Kopiec są o około dwadzieścia pięć lat młodsze, podobnie jak ich matka. Gdy widzimy je razem po raz pierwszy, zaczynają się po owym „świątynnym” labiryncie gonić, jakby jakaś wewnętrzna siła z miejsca zapędziła je do wspominania przeszłości, co zresztą zaraz pojawia się również na poziomie tekstu. Obserwując, jak bawią się ze sobą w berka – wesoło i frywolnie, w tych lekkich białych kostiumach – znowu pomyślałem, że są one czymś więcej niż tylko trzema konkretnymi postaciami z prostej rodzinnej historii, a pamięć podsunęła mi widzianą w Ermitażu rzeźbę Antonio Canovy Trzy Gracje. Wszystko wydaje się jasne, gdy na scenie pojawia się Matka. Przychodzi i zachowuje się już całkiem nierealnie, wiążąc swoją sceniczną obecność z ławką/ołtarzem. Siada na niej i melorecytuje pieśń, w której pozornie opowiadając o własnym świecie, przenosi swoją refleksję w sferę starożytnie rozumianej epiki, mitologizując tym samym siebie i swój świat. Gdy w finale spektaklu siostry zauważają, że Matka nie oddycha, jej śmierć wcale nie wydaje się czymś zaskakującym, co więcej – powstaje nieodparte wrażenie, że ona od początku nie była w tym świecie żywa, tylko córki potrzebowały czasu, żeby to zauważyć. Z takiej perspektywy należałoby więc Gotki czytać jako spektakl o pogodzeniu się człowieka z przeszłością, która wbrew rzeczywistości i czasowi potrafi zamknąć nas w więzieniu naszej perspektywy poznawczej. Pięknie ilustruje to jedna z wizualizacji spektaklu, w której siostry pływają sobie beztrosko pod wodą: formalnie zatopione w formalinie przeszłości, nie mogąc się na jej powierzchnię wynurzyć i zaczerpnąć wreszcie życiodajnego powietrza. I chociaż jasne jest dla mnie, że chodzi tu głównie o perspektywę kobiecą i kobiece doświadczenie, zarówno sztuka Pałygi, jak i spektakl Kopiec, w moim przekonaniu przybiera głębszą, uniwersalną perspektywę.
Ładnie tu pracuje wiek aktorek, młode bowiem bohaterki będące w relacji z matką w średnim wieku, stają się dużo bardziej prawdopodobne w swoim odrealnieniu. Zwłaszcza że często się tu mówi o ich dzieciach, które mniej lub bardziej wiekowo tu nie pasują. Powstaje więc wrażenie, że te nieścisłości logiczne są efektem wspominania, odtwarzania całej tej opowieści w ludzkiej głowie kolejny raz. W związku z tym zarówno bohaterki, jak i ich świat, nie mogą być realne, bo są wyobrażone, zniekształcone wewnętrzną perspektywą opowiadającego. Owo nawracanie do przeszłości następuje być może w myśl starego przysłowia, że jeśli czegoś nie rozumiemy, powinniśmy to sobie opowiedzieć jeszcze raz. Teatr zaś ze swoją powtarzalnością zaklętą w przestrzeni rytuału znakomicie się do tego nadaje!
Jako że bohaterki powracają nie tylko do rodzinnego domu, ale też do rodzinnej wsi, Gotki Kopiec są też opowieścią o pogodzeniu się ze swoim pochodzeniem. Matka przestaje być tylko kapłanką domowego ogniska, stając się również – czy tego chce, czy nie – strażniczką wiejskiej pogardzanej generalnie przez siostry mitologii. Jej córki zresztą rozprawiają się w czasie tego dziwnego misterium zarówno ze stosunkami panującymi w ich rodzinie czy przeszłością, jak i ze swoim wiejskim pochodzeniem, które – jak widać z ich rozmów – trwale i raczej niezbyt pozytywnie zdeterminowało ich życiowe wybory. Ciągle do tego wracają, nie rozumiejąc, że ów świat, którego tak nienawidzą, jednocześnie go kochając, już nie istnieje. Jest jak ich matka, która jest martwa i należy do przeszłości, ale one wciąż nie mogą tego pojąć i się z tym pogodzić. Czytają swoje losy realnie, podczas gdy one odbyły już swoją własną podróż w czasie, przekształcając się w mit. Kopiec, idąc za tekstem Pałygi, posuwa się jeszcze głębiej, zauważając przenikliwie, że owo tkwienie Lutki, Kryśki i Majki w przeszłości – to ciągłe się z nią wadzenie a więc i wynikająca z niego niemożność pogodzenia się ze sobą i swoim pochodzeniem przez całe życie – samo w sobie staje się mityczne. Co najbardziej interesujące, żeby się w tym rozpoznaniu odnaleźć, potrzebują opowieści, ale na ironię, zamiast wziąć i opowiadać swoją, zdecydują się eksploatować tę cudzą, o rzekomych Gotkach, zamieszkujących przez wiekami ich rodzinną wieś. Gdy się zorientują, że ich Matka nie żyje, postanawiają zaintonować coś smutnego, gocką rzekomo pieśń, która w istocie będzie przecież ich pieśnią, ale opakowaną w cudzą legendę. Czy więc aby Pałyga z Kopiec nie uchwycili w ten sposób istoty teatru, tego, że musimy zobaczyć swoje życie w cudzej opowieści, żeby je pojąć i zrozumieć? I czy to nie jest aby jedna z fundamentalnych opowieści naszej mitologii?
Cały więc ten religijno-rytualny charakter inscenizacji Kopiec wydaje
się tu wyjątkowo celny i teatralnie spełniony. Biała ławka stojąca w
centrum scenicznego świata staje się bowiem w zależności od okoliczności
– ołtarzem w świątyni rodziny, społeczności czy wreszcie teatru,
znakomicie budując nakładające się na siebie nieoczywiste narracje
spektaklu. Nie można też zapomnieć o ich lekkości, tonie prawie
frywolnym, który sprawia, że patrzymy na ten świat bardziej jak na
rysunki z greckiej wazy niż na konkretny splot ludzkich losów, zdarzeń i
relacji z innymi. I w tej właśnie mitycznej lekkości, od czasu do czasu
wzmacnianej obrazami wytworzonymi przez kulturę (bardzo dobre
wizualizacje Magdaleny Parszewskiej), nałożonej na niełatwą opowieść o
ludzkim losie upatruję sukcesu formalnej istoty tego spektaklu. Aktorki
są znakomite, dzięki nim owa pusta, wymarła świątynia
dwudziestowiecznego polskiego świata (bo o nim w planie historycznym to
również opowieść) na chwilę ożywa, stając się żywym sanktuarium czasów,
które już dawno się skończyły. Warto się z nim skutecznie pożegnać –
tylko czy to gdzieś poza teatrem jest możliwe? Daria Kopiec przewrotnie
sugeruje, że nie…