"Balladyna" w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.
Do dziś dźwięczy mi w uszach pełen rozpaczy, rozdzierający głos matki, która poddana torturom nie wyjawiła imienia swej wyrodnej córki Balladyny. Ten dramatyczny głos w premierowej "Balladynie" sprzed kilku sezonów w warszawskim Teatrze Polskim należał do Haliny Łabonarskiej. A wspomnienie wywołane zostało przy okazji najnowszej premiery "Balladyny" w Teatrze Narodowym. Małgorzata Rożniatowska w roli matki wypowiada swoją kwestię tak, jakby wygłaszała nudny referat na temat zastosowania nowej technologii w produkcji cementu (bez aluzji!). Bezuczuciowo, na jedną nutę. Żałosne nudziarstwo. Pamięć ratuje się więc Łabonarską. Zresztą, w tym ze wszech miar nieudanym spektaklu właściwie poza wyrazistą rolą Grabca, którą Emilian Kamiński zbudował na zabawnej ekspresji, oraz poza czytelnie poprowadzoną rolą Pustelnika w wykonaniu Jarosława Gajewskiego pozostali bohaterowie przypominają chaotyczny zbiór postaci wrzuconych do jednego tygla. Toteż