"Cip, cip, wołała na mnie kura, Kiedym malował stary dach. Królowi angielskiemu hura!, hura!, Mej żonie jest na imię Stach". Zabawne, prawda? Jako tako zrymowane, utrzymane w rytmie i przede wszystkim - lekkie. Na premierze "RĘKOPISU ZNALEZIONEGO W SARAGOSSIE" w Starym Teatrze, gdzieś koło drugiej przerwy, gdy czas już był najwyższy, by zdać sobie sprawę, z czym ma się do czynienia, właśnie te cztery wersy przyszły mi na myśl. Zrozumiałem, że gdyby tak ścisnąć cztero- i pół godzinny spektakl Tadeusza {#os#1006}Bradeckiego{/#}, to bez mała tyle by z niego pozostało - śmieszna, czasami bardzo śmieszna zabawa, nieźle utrzymana w rytmie, w budowie zachowująca symetrię scen i scen tych zrymowanie. "Rękopis..." w Starym śmiało może stanąć obok tego krótkiego dziełka niczym wyrośnięty, nawet mocno wyrośnięty brat. Nie bez kozery zresztą obok tej właśnie, a nie innej, mniej lub bardziej groteskowej rymowanki. Oto w eseju próbuj
Tytuł oryginalny
...i zgubiony w Krakowie
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Powszechny nr 1