"Wędrowiec" w reż. Wojciecha Malajkata w Teatrze Małym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
Jeśli ktoś potrzebuje dowodu, że teatr dramatyczny trzyma się mocno, niech idzie do Teatru Małego na "Wędrowca" Conora McPhersona. Irlandczycy od lat pokazują, jak należy pisać dla teatru, nie oglądając się na ideowych zwolenników śmierci teatru dramatycznego czy piewców teatru postdramatycznego. Talenty nierówno natura rozdaje, a Irlandczyków obdarza hojnie. Ta sztuka chwyta bohaterów w pułapkę szczerości: oto nadchodzi chwila, kiedy trzeba stawić czoło swojej historii, zmierzyć się z nią, porachować. Tym razem dzieje się tak podczas wigilijnego wieczoru, kiedy u braci Harkinów, starszego z nich, ociemniałego niedawno Richarda, i młodszego, przybyłego z północy, aby się nim opiekować, alkoholika Sharkego, pojawiają się nieproszeni goście. Jest wśród nich niejaki pan Lockhart, niedaleki krewniak Mefistofelesa z "Fausta", a także z "Morskiego wędrowca", pradawnego poematu anglo-saksońskiego. To Lokhart sprawia, że zwykła gra w pokera staje