"Ifigenia" w reż. Antoniny Grzegorzewskiej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Grzegorz Konat w Przeglądzie.
Chwytając za grzywę starożytny mit o Ifigenii, dziewczynie poświęconej w ofierze przez ojca - króla Argolidy, Agamemnona - bogini Artemidzie w zamian za pomyślny wiatr dla wojennej floty, Antonina Grzegorzewska sprawia krytykom nie lada kłopot. Sprawia go zresztą wszystkim. Inscenizacja w Narodowym bowiem to, parafrazując Witkacego, wielki rozrachunek wszystkich żyjących ze wszystkimi żyjącymi, wliczając w tę liczbę również umarłych. I choć u młodej artystki całość jest "na nie", córka Jerzego Grzegorzewskiego na scenie imienia ojca wystawia jak najbardziej "tak". Kluczem do spektaklu okazuje się wszystko, czego Grzegorzewska szczęśliwie unika. W pierwszej kolejności: nie szokuje na siłę. Nie epatuje wulgaryzmem, nagością, sztucznym obrazoburstwem czy wymuszonym na widzu wstrząsem. Byłoby to zresztą pójście na wątpliwe skróty - drogą, którą obiera coraz większa liczba twórców, jak gdyby soczysta wiązanka i nagi biust stanowiły magiczną