"Wróg ludu" Henryka Ibsena w reż. Jana Klaty w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński.
Nie każdy spektakl dożywa setki - setnego razu, setnego przebiegu, setnego wykonu, setnego wieczoru. Nie wiem, ile z tych stu razy oglądałem osobiście, szczęśliwi nie liczą, ale pierwszy i setny widziałem na pewno i na pewno nie widziałem pięćdziesiątego, bo o konfetti srającym z backstage'u tylko mi opowiadano. Co się zmieniło przez te cztery lata? Najbardziej "wielka improwizacja": chociaż zawiera stałe elementy, jest bardzo podatna na klimat wieczoru, na stężenie pyłu. Za pierwszym razem mnie zupełnie zmiotła. To było w 2015, miesiąc przed wygraną PiS-u, na którą bardzo się już zanosiło. Koleżanka powiedziała wtedy, że monolog "żre", i w ten sposób poznałem nowy sens czasownika "żreć". Potem, w inne wieczory, świadkowałem na przykład pyskówkom na linii scena-widownia, głównie ze strony widowni. Mnie takie akcje nie cieszą, "magię teatru" lubię, ale inną, ale okej, krzywdy nie było. Dzisiaj widać, że właśnie "Wróg ludu" był p