W operetce panują stare zasady humorystyczne, występuj ą ikony, które kiedyś były zabawne, jak np. postać starej ciotki, która nagle skądś przyjeżdża. Z operetką jest trochę jak z dawnymi bajkami dla dzieci. Ludzie lubią oglądać to, co już widzieli w dzieciństwie i teraz prowadzą na to swoje dzieci. Paweł Aigner-Piotrowski o nowej inscenizacji słynnej węgierskiej operetki. Premiera już dziś o godz. 18.30 w Operze Krakowskiej
- "Hrabina Marica" to kolejna po "Ptaszniku z Tyrolu" operetka, którą reżyseruje Pan w Operze Krakowskiej. Dlaczego akurat ten tytuł? - Po drodze, na spółkę z Maciejem Wojtyszką zrobiłem jeszcze spektakl "Och, Pinokio". Dyrekcja zaproponowała mi ten tytuł, bo takie było zapotrzebowanie ze strony publiczności. "Hrabina Marica" ma najwięcej szlagierowych arii, które robią nieprzerwaną karierę od lat 20. XX wieku. W każdym wieczorze operetkowym czy koncercie sylwestrowym można usłyszeć przynajmniej kilka numerów z tego dzieła. To prawdziwe arcydzieło i hit wśród operetek. Partia tytułowa jest bardzo wymagająca, a cały spektakl ma zacięcie wręcz operowe. Wciąż jest potrzeba, żeby ją wznawiać. O reżyserowaniu bajki powiedział Pan, że "można ją zrobić na dwa sposoby: umownie i wystawnie". Czy można to przełożyć na grunt operetki? - Operetka sama w sobie kojarzy się ludziom z wystawą. To trochę inny gatunek śpiewanego przedstawienia, ró�