Jedenaście lat Kevina Spaceya w Old Vic zapisało się nie jako okres wielkich osiągnięć artystycznych, ale jako czas powolnego budowania renomy teatru oraz spektakularnych potyczek z prasą, która na zmianę mieszała dyrektora z błotem i obsypywała pochwałami - pisze Joanna Derkaczew w miesięczniku Teatr.
Jest to historia romantyczna i wzniosła, z zaskakującymi zwrotami akcji. Historia o pięknym marzeniu, heroicznym trudzie, niezasłużonej porażce i przezwyciężeniu trudności, zakończona triumfem. Tak przynajmniej jedenastoletni okres dyrekcji Kevina Spaceya w londyńskim Old Vic przedstawiały media. Taką wersję kreował także on sam. Opowieść byłaby może jeszcze bardziej urokliwa, gdyby Spacey nie był zarabiającą miliony hollywoodzką gwiazdą i laureatem dwóch Oscarów, ale wykrojonym z prozy Dickensa gruźliczym nauczycielem, zakochanym w prostytutce o czystej duszy. Emocjonalny ton artykułów towarzyszących wzlotom i upadkom dyrektora tylko nieznacznie różnił się jednak od dramatyzmu podobnych wyciskaczy łez. Aktor, który już drugi sezon kojarzony jest głównie z makiawelicznym senatorem Frankiem Underwoodem z serialu "House of Cards", jako dyrektor Old Vic jawi się raczej jako skłonny do poświęceń, odważny idealista. Pokonał wrogów, ocalił n