Miśkiewicz ma rękę do niemieckiego dramatu. To z niego wyprowadził swój teatralny styl, nauczył się współczesnej scenicznej narracji. Połączył ironiczne patrzenie na bohaterów z dotkliwym przeczuciem fragmentaryczności świata. Scena służy mu nie tyle do drwiny z nowoczesnych lęków, obnażania bezsensu byle jakiego istnienia, ile do testowania sposobu, w jaki można o tej katastrofie opowiedzieć. Teraz na przykład udaje, że z pomocą tekstu Schimmelpfenniga opowiada dziwne anegdoty z hotelowego życia. Raz w ogóle nie mają puent, innym razem zostają z nich wyłącznie puenty. Oglądamy korowód egzystencjalnych błysków, który sam w sobie mógłby być tematem przedstawienia - kolejne sceny i bohaterowie przechodzący przez hotelowy pokój są jak paciorki nawleczone na teatralną nitkę i zaplecione w supeł. Biznesmen w podróży służbowej otwiera drzwi, jakaś para szykuje się do pośpiesznego seksu, pokojówka budzi sfrustrowaną życiem kobietę, f
Tytuł oryginalny
Hotelowa czarna dziura
Źródło:
Materiał nadesłany
Przekrój nr 44/02.11.06