- Cholera wie, skąd się wziąłem w teatrze, chyba z umiłowania poezji. Już jako dziecko popadałem w stany podgorączkowe, kiedy siostra czytała mi wierszyki lub kiedy oglądałem jasełka u braci albertynów. A potem w miarę upływu czasu, gdy stykałem się z poezją, przechodziłem w stan jakiejś małej lewitacji - mówił GUSTAW HOLOUBEK w rozmowie z Anną Nastulanką.
Dramatyczne momenty towarzyszą panu w życiu niemal od urodzenia... GUSTAW HOLOUBEK: Tak. Przeszedłem choroby nieuleczalne i śmiertelne. Na początku to była gruźlica, zapadłem na nią, kiedy miałem 16 lat. Do 32. roku życia wisiało nade mną widmo odejścia generalnego. Na szczęście choroba nie postępowała zbyt gwałtownie, proces był powolny do tego stopnia, że doczekałem się streptomycyny, która definitywnie mnie wyleczyła. Kiedy lekarka po kolejnym badaniu powiedziała, że jestem zdrowy, potraktowałem to jak cud. Upłynęło parę lat i znowu trapiły mnie choroby. Z powodu nowotworu musiałem poddać się operacji, która mnie okaleczyła. Rozmawia więc z panią człowiek ułomny. Natomiast robię wszystko, żeby nie pogrążać się w tym mniemaniu. Wiele razy uczył się pan żyć od nowa? Zadano mi nawet kiedyś pytanie, czy można nauczyć się umiejętności życia. Można. Mimo że wciąż czuję obawę, jakiś lęk, że gdzieś poza mną szykuje s