REALIZACJA oper Ryszarda Wagnera nie należy do rzeczy łatwych. Toteż premiera na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie "Holendra tułacza" (zwanej niekiedy "Latający Holender") - opery romantycznej, pochodzącej z wcześniejszego okresu twórczości wielkiego, niemieckiego kompozytora, oczekiwana była nie tylko z zainteresowaniem, ale i z pewnym niepokojem. Warszawska inscenizacja "Holendra tułacza" jest dziełem reżysera z Niemieckiej Republiki Demokratycznej Erharda {#os#34415}Fischera{/#}. Dla osób, które te operę już kiedyś oglądały (w Warszawie była grana w latach trzydziestych), a jest zapewne takich niewielu - przedstawiona obecnie wersja jest zaskakująca, delikatnie mówiąc dziwna. Odziera ona dzieło Wagnera (jest on także autorem libretta) z uroku starej, romantycznej legendy o potępionym Holendrze błąkającym się po morzach na statku widmie. Reżyser zastosował najgorsze, co może tego rodzaju dziełu zaszkodzić - "urealn
Tytuł oryginalny
Holender tułacz
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Mazowiecka Nr 81