Wiele publicznych instytucji kultury zostało opanowanych przez nieźle zorganizowaną grupę interesu. To wpływowe lobby - pisze Jan Rokita w tygodniku wSieci.
Wszystko to już było. Skuleni nadzy mężczyźni nerwowo biegający po scenie i wydający z siebie najbardziej pierwotne skowyty. Wysługiwanie się znakiem krzyża dla imitacji wyuzdania albo scen jawnie orgiastycznych. Tumany pyłu wzniecane ze sceny, tak by omroczyć i niemal zasypać przybyłą do teatru publiczność. Wulgarne obrażanie ze sceny poszczególnych przypadkowych widzów, tak aby wzbudzić jakąkolwiek skandalizującą reakcję. Wymieniam tylko te przykłady, których ostatnimi laty doświadczyłem osobiście w znanych, cenionych - rzec by można - "prestiżowych" polskich teatrach. A mogę założyć, że w istocie widziałem niewiele. Bo o ile mieszkając przez lata w Warszawie, w czasach Jerzego Grzegorzewskiego czy Jerzego Jarockiego zwykłem oglądać niemal wszystko, co akurat było grane, o tyle od dobrych paru lat badam dokładnie każde przedstawienie przed kupieniem biletu pod jednym, bardzo praktycznym kątem: czy aby nie będę zmuszony opuszczać teatru