Nie tylko sport, nie tylko trend, nie tylko moda. Hobby Horsing, jak odkrycie Kopernika, zmieni cały świat. Pisze Marek Kochan w felietonie w Teatrologii.info.
Wszystko zaczęło się niedawno, a może dawno, bo w 2011 roku. Nowy sport jest jak dotąd najbardziej popularny w krajach skandynawskich, np. w Finlandii uprawia go ponoć dziesięć tysięcy ludzi, a tegoroczne mistrzostwa – Finnish Hobby Horse Championships 2023 – były dziesiątymi z kolei. Jeżdżenie na koniu składającym się z pluszowej głowy i kija (stąd nazwa: koniarstwo na patyku) staje się popularne również w innych krajach europejskich, także w Polsce.
Hobby Horsing to tak naprawdę cztery różne dyscypliny: skoki przez przeszkody (najbardziej popularne), ujeżdżanie, cross (skoki przez przeszkody w terenie, np. kłody, rowy) oraz western (mniej popularny niż pozostałe). Innym elementem zawodów, na razie nieuwzględnianym w mistrzostwach, jest imitowanie odgłosów konia. Prawdopodobnie z czasem stanie się to odrębną konkurencją, a najlepsi konioudawacze będą się cieszyć sławą porównywalną z wybitnymi śpiewakami w rodzaju Enrica Carusa, José Carrerasa, Plácida Dominga, Luciana Pavarottiego, Ady Sari, Marii Callas czy Montserrat Caballé. Oby!
Główne zalety Hobby Horsingu według Fińskiego Stowarzyszenia Hobby Horse to ćwiczenie równowagi i koordynacji ruchowej, poprawa kondycji fizycznej, wzmacnianie mięśni, rozwijanie wyobraźni i kreatywności, zabawa na świeżym powietrzu, integracja z innymi osobami pasjonującymi się jeździectwem.
Ale to nie wszystko.
Hobby Horsing jest odpowiedzią na najważniejsze wyzwania współczesności. Tradycyjne, reakcyjne koniarstwo to sport nie tylko niebezpieczny (duże, lecz płochliwie zwierzęta mogą zrzucić jeźdźca, a nawet go poturbować), ale też kosztowny, a więc niedostępny dla większości obywateli. Hobby Horsing zmienia sytuację, i to zasadniczo. Z konia na patyku trudniej spaść, taki koń raczej swoimi pluszowymi wargami nie pokąsa jeźdźca ani nie pokopie kopytami, których nie ma. Niewygórowane ceny kijkoników (w Polsce około 200 zł) czynią ten sport dostępnym dla wszystkich. Koń taki jest też tani w utrzymaniu, by nie powiedzieć zerokosztowy. Można go trzymać w szafie, razem z parasolami i odkurzaczem. Koszty karmy i opieki weterynaryjnej też odpadają.
A więc demokratyzacja. Hobby Horsing to sport dla każdego. Nie tylko dla dzieci i nie tylko dla zdziecinniałych dorosłych.
Do tego aspekt etyczny. Ileż to naczytaliśmy się o przemocy wobec koni, o złej karmie (takiej do jedzenia), o łamaniu nóg na wyścigach. To wszystko znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Kijkonika nigdy nie zajeździmy na śmierć. On się nie spoci, nie pobrudzi ubrania jeźdźca. Nie trzeba kupować kasków, bryczesów i specjalnych butów. Kijkoniarstwo można uprawiać w dowolnym stroju, w zwykłych tenisówkach, a nawet boso.
Ale najważniejsze jest coś innego. Otóż kijkoniarstwo jest przełomem, ponieważ rzuca wyzwanie całej dotychczasowej tradycji filozoficznej: zaciera całkowicie różnicę między tym, co jest a tym, co się tylko komuś wydaje. Raz na zawsze zrównuje te dwie, zwykle oddzielone, sfery. I nie chodzi tu o jakieś romantyczne bredzenie w rodzaju „miłość i wiara” kontra „mędrca szkiełko i oko”. Gra jest o wyższą stawkę. Jeżeli zdanie „udaję, że jadę na koniu, trzymając w rękach kawał kija z pluszową głową konia” ma być równe zdaniu „jadę na koniu”, jest to przełom iście kopernikański.
Oczywiście zapowiedzi tego zjawiska pojawiały się już wcześniej. Byty mentalne jako emanację realnego świata badał Platon (cienie w pieczarze), a cała fenomenologia poniekąd domagała się zrównania tego, co wyobrażone z tym, co jest „naprawdę”, poza ludzkim umysłem, niezależnie od niego. Imitacją zachowań ludzi zajmują się takie sztuki, jak teatr czy w szczególności pantomima. Niewiele osób uważa jednak, że gest przechylania ręki z wyimaginowanym kieliszkiem jest tym samym, co wypicie alkoholu. Nawet rytuały religijne zakładają materializację kontaktów z absolutem poprzez opłatek, wino czy ofiary z baranków.
Przykładem zderzenia zachowań wyobrażonych z realnymi jest piąta przygoda Sindbada Żeglarza. Okrutny ojciec pulchnej Stelli raczy głodnego wędrowca wyimaginowanymi potrawami, które przynosi niewidoczny służący Kalebas. Gospodarz namawia do jedzenia większej ilości urojonych sardynek, ostrzega przez poparzeniem warg wyimaginowanym rosołem z pasztecikami i zmusza gościa do udawania, że ten syci się samymi słowami i gestami. Rewersem tej postawy jest zachowanie jego córki, która wdziera się w sny Sindbada o pięknej Urgeli, wyciąga ją ze snu i wpija się w Urgelę paznokciami.
To jest sedno przełomu: te dwa światy – urojony i rzeczywisty – żyły dotąd obok siebie, nie zawsze w zgodzie, raz bliżej, raz dalej, zawsze jednak z szacunkiem dla własnej odrębności.
Ale to już przeszłość. Hobby Horsing, które pewnie wkrótce stanie się dyscypliną olimpijską, toruje drogę do kolejnych rewolucji, które przybliżą nas do postępowych ideałów ludzkości.
Bo czyż nie marzy się Państwu świat Hobby Transportu, w którym do samochodów podjeżdżających na stację będzie się wlewać z dystrybutorów wyimaginowaną benzynę, za którą klienci będą płacić wyimaginowanymi pieniędzmi (tj. imitując akt płacenia, zbliżając nieistniejącą kartę kredytową do nieistniejącego terminala), a potem usiądą za kierownicami i będą udawali, że gdzieś jadą, kręcąc kierownicami, bujając się na nieistniejących zakrętach, a nawet, dla wzmocnienia efektu, wydając odgłosy jadącego samochodu (brum brum, wrrrr czy jakkolwiek, wedle osobistych preferencji). Od razu zniknie problem wyczerpywania się zasobów paliw kopalnych, podgrzewania atmosfery, korków na autostradach itp.
Planeta odetchnie. W lasach będą pracowali Hobby Drwale, machający niby-siekierami i udający, że ścinają drzewa, potem transportując to niby-drewno do Hobby Fabryk, gdzie zrobią z niego hobbykrzesła i hobbystoły. Ileż to oszczędzi prawdziwych drzew!
W ogrodach zoologicznych zamiast egzotycznych zwierząt (które dzięki temu będą mogły odzyskać wolność, wrócić do swoich macierzystych krain i żyć swoim życiem) będą pokazywani ludzie, którzy czują się odpowiednio lwami („patrzcie, jaką on ma grzywę”), krokodylami („jakie ogromne zęby!”), nosorożcami („tato, popatrz na ten ogromny róg”), małpami, strusiami, żyrafami („mamo, mamo, jaka długa szyja”), antylopami gnu, flamingami, a nawet robalami (ci ostatni będą się przygotowali do bycia okazami w zoo podczytując Przemianę Kafki). O ileż taki ogród zoologiczny byłby ciekawszy, iluż więcej ludzi chciałoby go odwiedzać!
Czyż nie jest urzekająca wizja Hobby Polityki: polityków, którzy będą prezentowali nieistniejące programy, udając, że coś mówią, ruszając przy tym tylko ustami, a potem będą rozdawali swoim wyborcom wyimaginowane dobra, realizując fikcyjne obietnice, w zamian za imitację głosów, które otrzymali w czasie Hobby Wyborów. To się wkrótce ziści, to się już dzieje, na naszych oczach.
Wyobrażam sobie też sieć popularnych Hobby Restauracji (których patronem mógłby być służący Kalebas lub jego pan – tłuścioch z piątej przygody Sindbada Żeglarza, niewymieniony tam z imienia), serwujących elegancko nieistniejące potrawy i inkasujących fikcyjne pieniądze z nieistniejących kart kredytowych.
A może wolą Państwo Hobby Usługi: fryzjera, który udaje, że strzyże, trzymając w rękach niby-nożyczki i niby-grzebień, manikiurzystkę, która udaje, że maluje paznokcie, nakładając nieistniejący lakier? Albo masażystę, który tylko udaje, że dotyka? Na pewno czują Państwo ten wyimaginowany dotyk.
Turyści będą mogli po dniu męczącej wędrówki (naturalnie w miejscu) zapalić Hobby Ognisko, upiec na nim i zjeść wyimaginowane hobbykiełbaski.
Krawcy udający szycie ubrania już byli, w bajce Nowe szaty cesarza, więc to nic nowego. Tylko dziecko, które psuje iluzję, trzeba by uciszyć, najlepiej zamknąć do więzienia pod zarzutem krawcofobii.
Nie bójmy się marzyć! Jednym z wyzwań stojących przed współczesnym społeczeństwem jest zapewnienie rzeszom ludzi godnej opieki lekarskiej, coraz bardziej kosztownej. Otóż ten problem zniknie, rozwiąże go Hobby Medycyna: lekarze, którzy będą udawali, że leczą, podając fikcyjne leki i dokonując fikcyjnych operacji, i współpracujący z nimi pacjenci, którzy będą przekonująco udawali wyleczonych.
Śmierć prawdopodobnie też nie musi być naprawdę. Skoro Lenin jest wiecznie żywy, to inni chyba też mogą.
Hobby Dentysta tylko udający, że wierci w zębach, spełni marzenia tych, którzy zawsze bali się borowania. O ile oni z kolei nauczą się udawać, że ich po takim leczeniu zęby wcale nie bolą. A jeśli nie, to przynajmniej będzie taniej.
Właściwie w każdej dziedzinie życia jest możliwa rewolucja, która zmieni realne czynności (energochłonne, nieekologiczne, zatruwające planetę) na Hobby Czynności: czyste, wymagające minimalnego wysiłku, a dające niemal tyle samo, a może nawet więcej przyjemności.
Ciekawe tylko jak się będą miewały rośliny, którym hobbypodlewanie wyimaginowaną konewką zastąpi realny dopływ wody. I czy pszczółki wejdą w rolę, zmieniając zwykłe i banalne zapylanie w hobbyzapylanie. Ale może to zły przykład. Rośliny to reakcja, świat biologiczny uwsteczniony, o którym nie powinno się mówić. Nakaże im się rosnąć i kwitnąć normalnie, a jeśli pousychają, nikt sobie nie będzie tym głowy zawracał. Takie przypadki, jeśli będą, zostaną ocenzurowane.
Co do strażaków, jest to jeszcze do ustalenia, czy mają gasić pożary naprawdę, czy tylko na niby, udając, że trzymają w rękach wąż, z którego leci wyimaginowana woda. Pewnie niektórzy wciąż woleliby tradycyjne sposoby gaszenia. Może trzeba zostawić jakieś skanseny realności?
Oczywiście można się też zastanawiać, jak to wszystko wpłynie na świat sztuki, oparty z natury na mimezis. Jeśli cały świat zmieni się w Jedną Wielką Pantomimę, gdzie będzie miejsce dla prawdziwych mimów?
Na pewno się znajdzie. Wciąż jeszcze można bardziej udawać.
Ja na przykład bardzo bym chciał pójść na koncert do Hobby Filharmonii na Hobby Koncert, gdzie Hobby Orkiestra udawałaby, że gra, wykonując zamaszyste gesty (na pewno śledziłbym uważnie grę skrzypków i bębniarzy). Albo do Hobby Opery, gdzie niemi śpiewacy snuliby się po scenie, strojąc odpowiednie miny. Chciałbym się na niby wzruszyć, ale żeby mi płynęły prawdziwe łzy, i na niby się śmiać, czuć się głęboko rozweselony tym, co mnie tak naprawdę wcale nie śmieszy.
A teatr?
Na pewno uda się wymyślić coś rewolucyjnego. Teatr, który jest przecież awangardą sztuki, już od dawna pracował nad odpowiednimi rozwiązaniami. Ileż było wystawionych sztuk bez dramatów, ileż spektakli wcale niezagranych i niewyreżyserowanych dostało realne (niestety) nagrody? Ile razy widzowie udawali, że klaszczą, a krytycy udawali w recenzjach, że im się coś podoba?
Nie należy jednak osiadać na laurach. Prawdziwi artyści nie powinni iść na żadne kompromisy. Wciąż za dużo jest w teatrze realności. Ci, którzy już dobrze udają, że grają, piszą albo reżyserują, udając, że robią coś, co naprawdę realnie interesuje i porusza widzów, powinni łatwo i z chęcią dopasować się do sytuacji, kiedy wreszcie nie będzie teatrów i dotacji. Kiedy się to wszystko pozamyka i przestanie finansować z publicznych środków, sztuka teatralna ulegnie sublimacji i rafinacji. Stanie się sztuką prawdziwe konceptualną i osiągnie poziom prawdziwego Hobby Theatre. Czegoś na miarę czasów.
Ale zacząć trzeba od kijkonika. Miłośnicy Hobby Horsingu będą ambasadorami zmiany, awangardą postępowej ludzkości. Trzeba sobie kupić konia na patyku – im szybciej, tym lepiej. I zacząć ćwiczyć jazdę, a także odgłosy paszczą.
Ijjjahaha!