"Ósmy dzień tygodnia" w reż. Armina Petrasa w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.
Akcja "Ósmego dnia tygodnia" Marka Hłaski toczyła się na warszawskiej Pradze. W dzielnicy, która 10 lat po wojnie wciąż była bardziej miastem niż tamto morze ruin i sztandarowe dzielnice socrealizmu na lewym brzegu Wisły. Była miastem ze swoim tętnem, napędem, mrokiem i spleenem, z mrowiskowym zagęszczeniem i życiem na widelcu. Gdy Aleksander Ford, filmując to opowiadanie, przeniósł akcję na elegancko odbudowaną Starówkę, Hłasko wycofał nazwisko z ekranowych napisów. A film i tak nie wszedł na ekrany. Wieść głosi, że do rozpowszechniania nie dopuścił sam Władysław Gomułka, partyjny samodzierżca, twierdząc, iż to, że para młodych nie ma się gdzie pier..., nie jest tematem dla socjalistycznego kina. Poniekąd można go zrozumieć. Ale przecież nie w anegdocie, lecz w nastroju, w rodzaju frustracji, jakiej podlegają bohaterowie, w ponurości losów mieszkańców socjalistycznego raju, klientów bezpieki i mordowni, gdzie topiło się beznadziej�