Miała w życiu jeden "złoty strzał" - Dziunię Pietrusińską z radiowego "Podwieczorku przy mikrofonie". Monologowała tak tysiąc razy tydzień w tydzień, co najmniej przez trzydzieści lat - o zmarłej w czwartek (9 marca) HANCE BIELICKIEJ pisze Wiesław Kot w tygodniku Wprost.
Co się w Dziuni podobało? To, że była z Łomży, a przeprowadziła się do Warszawy. Jak miliony rodaków, którym władza ludowa dała awans społeczny - z przydziału. I Dziunia pytlowała na całą Polskę o mankamentach tego awansu. Cenzura machała ręką: taka tam gadanina przekupy. Błąd! Ta przekupa działała jak hipnotyzerka. Od dziecka. Jako maturzystka z Łomży zasunęła na ustnym z polskiego taki monolog, że wizytator z Białegostoku polecił jej uznać maturę, mimo że oblała matematykę. RÓWNA BABKA Dziunia tłumaczyła milionom: Polska to inny kraj niż ten z "Dziennika Telewizyjnego". Polska to nie "zjazdy" i "czyny", lecz jajecznica przypalona na tanim maśle, szczypiorek, który podrożał, synek, który przynosi dwóje. I łysiejący mąż, który wraca zmęczony po ośmiogodzinnym bezsensownym przystawianiu pieczątek raz w górnym, raz w dolnym rogu blankietu. Ale Dziunia skarżyła się rzadko. Częściej pokazywała pazur. Zza kawiarnianego stolika