Plenerowa "Rekonstrukcja poety" miała udowodnić, że nowe media mogą podkreślić siłę wielkiej poezji. Nic z tego. Spektakl na warszawskim Placu Krasińskich stał się kompromitacją. Artystyczną, techniczną i organizacyjną - pisze Jacek Wakar w Dzienniku.
A miało być tak pięknie. Po pierwsze - kulminacja obchodów Roku Zbigniewa Herberta, a to zobowiązuje. Po drugie organizatorzy - Biblioteka Narodowa i Nowy Teatr. "Rekonstrukcja poety" to pierwsze przedsięwzięcie firmowane przez nową scenę Krzysztofa Warlikowskiego i stąd udział jego aktorów: Andrzeja Chyry, Mai Ostaszewskiej oraz Jana Peszka i młodego Rafała Fudaleja. Te nazwiska są przecież niczym innym jak gwarancją jakości. Leszek Możdżer za fortepianem. Wreszcie sceneria Placu Krasińskich, fantastyczna pogoda i kilkutysięczna chyba publiczność. Jej żal najbardziej. Nieważne, czy widzów przyciągnęli poezja Herberta czy Chyra do spółki z Możdżerem. Istotniejsze, że "Rekonstrukcja poety" mogła zarazić ich poezją i teatrem. Spektakl rozdęty pychą, niezborny reżysersko i amatorski technicznie obrócił się we własną karykaturę. Patrzyłem na powracających z niego widzów. Ma twarzach albo złość albo kpiące politowanie. Lepiej było wyp