"Hekabe" w reż. Karoliny Labakhua w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Jacek Kopciński w Teatrze.
Czy pamiętacie bladożółtą okładkę pierwszego wydania Problemów teorii dramatu i teatru pod redakcją Janusza Deglera? Widać na niej sylwetkę mężczyzny złapanego w siatkę linii wyznaczających skomplikowaną przestrzeń semiotyczną sceny. Gdyby ten schematyczny rysunek miał wyrazić praktykę dzisiejszego teatru, w jego centrum niewątpliwie znalazłaby się kobieta. To przecież na kobiecie od kilku już lat koncentruje się uwaga reżyserów, a zwłaszcza reżyserek, to ona stanowi centrum i oś współczesnego teatru. Są to w większości kobiety poniżane, molestowane, gwałcone, oskarżane, dotknięte stratą, kobiety ogarnięte traumą i pogrążone w żałobie, przeżywające za sprawą mężczyzn - ojców, mężów, synów - życiowy dramat. Zjawiają się na scenie jako ofiary, ich krzywda zaś zostaje poddana analizie w typie brechtowskim, a więc z zaznaczeniem dystansu wobec cierpiącej osoby. By go zbudować, trzeba z bohaterki uczynić narratorkę własny