"Hedda Gabler" Henrika Ibsena w reż Kuby Kowalskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Wariatka, głęboko niezrównoważona? Czy też właśnie dojmująco normalna, tyle tylko, że z zestawem lęków, o których nie można było wówczas mówić wcale, a i dziś jakoś półgębkiem? Z pewnością byłaby fantastyczną pacjentką Freuda... Największym bowiem lękiem Heddy (wspaniała Wiktoria Gorodeckaja) jest nuda, i to jest lęk niczym z greckiej tragedii, do której ten dramat Ibsena porównywał Oscar Wilde. Jest Hedda zatem znudzona swoim istotnie nudnym mężem, jest znudzona podróżą poślubną, którą odbyli, rozpaczliwie szuka piękna w swoim życiu, w końcu pięknie niszcząc wybitny rękopis Lvborga, w końcu dając mu pistolet, żeby "zabił się pięknie". Niestety, piękna w jego zgonie brak - zabija go własnoręcznie wystrzelona w przyrodzenie kula, dodajmy, że w burdelu. Hedda jest wyraźnie rozczarowana ("Za wszystkim, czego się tylko dotknę, snuje się śmieszność i proza".) Zresztą - kto tam wie, co Heddzie chodziło po głowie, skoro jako