"Hedda Gabler" Henrika Ibsena w reż Kuby Kowalskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
Hedda Gabler jest stęskniona wzniosłości. Kiedy jej przyjaciel z lat minionych Eilert Lovborg (Mateusz Rusin) zamierza się zabić, Hedda dba tylko o to, aby ta śmierć była piękna. Gdy się okaże, że stało się inaczej, jej nadzieja, że w świecie można odnaleźć chwile wspaniałe, ostatecznie umiera. Dlatego sama wybiera śmierć. Wśród dramatów Ibsena "Hedda Gabler" odznacza się pewną tajemniczością. W przeciwieństwie do większości jego sztuk ukazuje starcie indywidualności, a nie zderzenie problemów. Nic tu nie jest z góry przesądzone i od reżysera oraz aktorów zależy, w którą stronę potoczy się akcja. Spektakl Kuby Kowalskiego unika łatwych kategoryzacji, kto jest kim. Ucieka też od jednoznacznego ujęcia akcji w konwencji realistycznej. Od samego początku pojawia się wiele sygnałów charakterystycznych dla symbolizmu czy postmodernizmu, paleta znaków, którymi malowana jest rzeczywistość teatralna, przekracza ramy realizmu psychologicz