"Przed wschodem słońca" w reż. Marianne Wendt w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Pisze Violetta Waluk w Odrze.
To nie jest kpina z leciwych sloganów czy dowcipów z brodą. Odgrzebana przez wałbrzyski teatr debiutancka sztuka niemieckiego noblisty nieodparcie nasuwa mi myśl: jakie to "wiecznie żywe"! Efekt z pewnością wzmocniony został przez uwspółcześniony przekład tekstu dokonany przez młodziutką Sabinę Fiebig, absolwentkę wałbrzyskiej germanistyki - kierunku w miejscowej Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej, oraz doświadczonego reżysera Piotra Kruszczyńskiego, też miejscowego dyrektora artystycznego. Zbliżenie do naszych czasów stało się tak znaczące, że sam Hauptmann mógłby się zdziwić, skąd u niego np. wątek budowy supermarketu. Sama zaś reżyserka Marianne Wendt, która już wcześniej, i to w tym teatrze, dała próbkę swego ostrego społecznego wyczulenia, ma przecież szczególną awersję do komercjalizmu. Cóż bowiem zabiło pięknie rozkwitającą miłość w "Psie, kobiecie i mężczyźnie" Sibylle Berg, poprzedniej jej wałbrzyskiej realizacji?