Zaczyna się dobrze. Jest ciemno i słychać tylko tę szaloną Pieśń. A potem wchodzi światło i jest już trochę gorzej. W żydowskiej stodole, w której - jak mówią - "morze złota pływa", "jedwab jest murawą, a hafty złote drzewami!", leży na stole parę szmat, a na podłodze kiepski dywan. Pod ścianami kilku "prywatnych panów". W środku sceny Regimentarz (Józef Para), na fotelu Marszałek (Janusz Bukowski). Zaczyna Regimentarz: W imię Boga nieśmiertelne! I w imię bożego Syna! I w imię bożego Ducha! Przed tym światem, co patrzy i słucha, Jak się nasza krew tu lać zaczyna I wulkanem pomsty z nas wybucha, I wulkanem jęków świat przeraża; Przed ziemią, co nas spotwarza, Że już ojczyzny nie mamy I o nią się dobijamy Z mieczem w ręku;... Para mówi z godnością, czysto, cicho i wyraźnie. Można by lepiej, ale starczy. Publiczność słucha. Od początku świetnie: ze skupieniem, z szacunkiem dla piękna tych wierszy, z po
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 5