Czasem coś człowieka męczy. Ciągle powraca. Jakaś sytuacja, urywek piosenki, lektura. Dziś już wiemy, co męczyło Adama Hanuszkiewicza - "Lalka" Bolesława Prusa. A właściwie jedna z niej postać - Izabela Łęcka. Dlatego teraz wypowiada się z lekceważeniem o swojej pierwszej adaptacji, zatytułowanej "Pan Wokulski" z roku 1967, jeszcze w Teatrze Powszechnym. Dopiero ta obecna to jest to: "Panna Izabela". Przynajmniej według mistrza Adama.
Przedstawienie w Teatrze Nowym miało, być, według zamiaru twórczego reżysera i adaptatora w jednej osobie, spojrzeniem na sprawę powieściowego "romansu stulecia" oczami hrabianki Łęckiej, poprzez jej odczucia. Tymczasem Hanuszkiewicz jest zbyt zachłannym na życie facetem, zbyt dobrze wychwytuje wszelkie aktualności klasyki, aby mógł w takim romansowym wymiarze wytrzymać do końca. Dlatego widowisko ma w gruncie rzeczy dwa tematy: pieniądze i miłość. I co znamienne, ciekawsze jest, bardziej prawdziwe, kiedy mówi o nędznej mamonie niż wzniosłej miłości i komplikacjach duszy kobiecej. Tej ostatniej jak gdyby mistrz Adam - przy wszystkich reweransach w jego stronę - nie był najlepszym znawcą. Natomiast, gdy przychodzi do pieniędzy, okazuje się wcale bystry. Wiele finansowo-gospodarczych replik zaczerpniętych z Prusa uderza swoją aktualnością. Jak byśmy słuchali współczesnych dyskusji w telewizji lub Sejmie, i te sceny są w przedstawieniu najżywsze.