Tylko płacz i płacz, jeśli refleksja - to smutna, jeśli przygoda - to zakończona marszem żałobnym, jeśli scenografia - to czarna, jeśli słowa - to wykrzyczane, jeśli twarze aktorów - to naszpikowane łzami.
Tak ostatnio wyglądały moje teatralne ekskursje. Wiadomo, że w tym się lubuję - dwie smutne kobiety uznają, że nie ma po co żyć, nieszczęśliwa para doprowadza się do coraz większego nieszczęścia, ktoś jeździ po świecie i ma z tego nie więcej, niż nic - ale zapłaciłabym wszystkie pieniądze, których nie mam, żeby ktoś mnie porządnie, sycąco rozśmieszył, i żebym nie musiała w tym celu oglądać brytyjskich filmów i amerykańskich seriali. A on rozśmieszał mnie zawsze. Nie raz zastanawiałam się, jak to jest z tymi żartami - że jednym żarcik wychodzi, nieustannie, cały czas, a innym w ogóle. Jak to jest, że śpiące obecnie obok mnie ciało obdarzone wspaniałymi synapsami generuje żarty, które śmieszą moje synapsy, a tyle innych tego nie potrafi? Albo potrafi sypać dowcipami całkiem niezłymi, a jednak bez polotu? I jak rozpisać dowcipy na sztukę - na role, na czas, na interakcje? Izraelczyk o imieniu Hanoch znalazł na to spos�