"Hamlet" z Benedictem Cumberbatchem rozgrzewał wyobraźnię i serca fanów już od ponad półtora roku. Bilety, do ogromnego wszak Barbicanu, rozeszły się w okamgnieniu. Podobnie rzecz się miała z pierwszymi zapowiedzianymi seansami w cyklu NT Live - piszą Ania Rymska i Ania Smycz na blogu Zachodni koniec.
Na długo przed premierą, prasa okrzyknęła tę produkcję wydarzeniem teatralnym roku. Najszybciej wyprzedany spektakl w historii londyńskiego teatru, całonocne kolejki po bilety i przede wszystkim tłumy podekscytowanych fanów, dla sporej rzeszy których, było to pierwsze spotkanie z Szekspirem na scenie. I choćby za to, należą się produkcji Sonii Friedman ogromne owacje. Bo cześć tych fanów nie poprzestanie na Hamlecie. Wróci do Londynu na coś innego, najpierw w gwiazdorskiej obsadzie, potem: bo sztuka ciekawa, bo reżyser dobry, bo wolny wieczór, bo tanie bilety. Potem założą bloga teatralnego... wróć, to nie ta opowieść ;) Ale jaki był ów wyczekiwany i tak szeroko komentowany "Hamlet"? Jeśli miałabym przypinać etykietki - był najbardziej nierównym "Hamletem" jakiego widziałam. Momenty genialne mieszały się ze scenami niczym ze szkolnego przedstawienia. Wersy powodujące dreszcze, z prostą i sztuczną deklamacją. Rozczarowała mnie część