"Hamlet"... Wielkie święto teatru, widzów, krytyków. Tak rzadko mamy niestety sposobność oglądania tego arcydramatu. Podziękowanie więc przede wszystkiem i wdzięczność Teatrowi Powszechnemu za to, że nie uląkł się trudów i ryzyka i pokazał nam znowu w Warszawie sztukę, której nigdy dość nie będzie, póki ludzkiej kultury...
Wychodzimy z teatru z głową pełną myśli. Tłoczą się one i ścierają, długo jeszcze potrwa zanim się uładzą, uspokoją, zanim wykrystalizuje się nasz sąd o tym ciekawym przedstawieniu. Jaki jest ów "Hamlet", którego oglądamy na scenie Teatru Powszechnego? Kształt jego - na wskroś nowoczesny i właśnie chyba dlatego tak bardzo zbliża się do swego prawzoru - teatru elżbietańskiego. Żadnych dekoracji, tylko płaszczyzny, gry i symbol kraty na horyzoncie, plastyczny odpowiednik słów Hamleta, że Danią jest więzieniem. Irena Babel, reżyser przedstawienia i autorzy scenografii Liliana Jankowska i Antoni Tosta zawierzyli słowom Lessinga: "Jak zbędne są w ogóle dekoracje teatralne, przekonano się ponoć w sposób szczególny w związku z wystawianiem sztuk Szekspira". Inscenizatorzy postąpili bezspornie słusznie. Dzięki takiemu rozwiązaniu scenograficznemu spektakl ma rytm, tempo i j płynność, nieosiągalną wówczas, kiedy liczne kurtyny szatkują go