Są lata dwudzieste. W Zakopanem Stanisław Ignacy Witkiewicz kręci film będący "awangardową wersją opery Halka Stanisława Moniuszki przedstawioną w Czystej Formie". W owym przedsięwzięciu biorą między innymi udział artyści operowi, dandyski i ekscentrycy zakopiańscy, widmo Rycerza z Giewontu oraz chór filozofujących górali. Taki jest punkt wyjścia najnowszego przedstawienia Jerzego Grzegorzewskiego "Halka Spinoza" w Teatrze Narodowym w Warszawie. Reżyser, tak jak to już bywało wcześniej, zaproponował scenariusz według własnego pomysłu. Podobnie jak w przypadku "Tak zwanej ludzkości w obłędzie" jego bohaterem jest Witkacy, który jednak tym razem występuje w roli reżysera filmowego. Teoretycznie autor "Matki" mógłby zdobyć się na podobny eksperyment, w rzeczywistości nigdy takiej próby nie podjął. W opowieści, którą snuje reżyser, Witkacy usiłuje podporządkować swoim koncepcjom operę Moniuszki. W tym celu Grzegorzewski wkłada w usta gór
Tytuł oryginalny
"Halka" z dreszczykiem metafizycznym
Źródło:
Materiał nadesłany
Więź nr 11