- Gdy artysta robi wszystko dla pieniędzy, układów, taniej popularności, przestaje być artystą. Ma wybór: albo idzie, jak w "Wycince", za medalem, albo za marzeniem. Jeśli je porzuci, zaprzedaje siebie - mówi Halina Rasiakówna, aktorka Teatru Polskiego we Wrocławiu.
Dorota Oczak-Stach: Spadł na panią ostatnio deszcz nagród, wśród nich Nagroda im. Aleksandra Zelwerowicza za najlepszą kobiecą kreację aktorską sezonu w "Wycince" Krystiana Lupy oraz nagrody dla najlepszej aktorki na festiwalu Boska Komedia za role jednej z Elfriede w "Podróży zimowej" Pawła Miśkiewicza i Oriany Fallaci w "Apokalipsie" Michała Borczucha. Czy te wyróżnienia mają dla pani znaczenie? Halina Rasiakówna: Skłamałabym, mówiąc, że jest inaczej. Są dowodem, że ktoś zauważa i docenia moją pracę. Nie czynią mnie lepszą aktorką, ale honorują to, co robię. Szczególnie przyjemne, gdy nagrodę przyznaje jury międzynarodowe, jak w przypadku Boskiej Komedii. Cieszy mnie, że dostrzeżona zostałam dwukrotnie, bo to mój drugi Boski Komediant - przez ludzi teatru nie tylko z Europy, ale i ze świata. Nie odczuwam żadnej siły napędowej po tych nagrodach, ale nie czuję też, że muszę coś udowadniać. Pracuję normalnie. Jak pracuje się z K