Czy szkoła aktorska jest jeszcze komukolwiek potrzebna, skoro można robić karierę filmową lub telewizyjną, nie mając zawodowego przygotowania? Seriale zaludniają amatorzy, jakiś owczy pęd sprawia, że ludzi tych niemal natychmiast nazywa się gwiazdami. Zmieniają się obyczaje, czy kształcenie nie nadąża za nowoczesnością? A może rzeczywiście szkoła nic nie daje? - zastanawia się Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.
Małgorzata Potocka, dziś dyrektor łódzkiego ośrodka TVP, karierę zaczynała w wieku 6 lat. Gdy miała lat 15 zagrała u Andrzeja Wajdy we "Wszystko na sprzedaż", a później główną rolę kobiecą w "Hubalu" Bohdana Poręby. Wydział Aktorski łódzkiej filmówki ukończyła w 1978 roku, 3 lata później reżyserię. Jeszcze jako studentka dostała nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego przyznawaną młodym talentom. - Amator to pojęcie łączone zwykle z nieudolnością, ale czy jest taka szkoła na świecie, która wyprodukuje artystę? - pyta Potocka. - Do jakiego momentu jest się amatorem, a od jakiego zawodowcem znakomitym warsztatowo? I jeszcze jedno: czy jest artysta, którego nagrodzono za warsztatową perfekcję? Artystą człowiek się rodzi i jeśli ma tego świadomość - idzie do szkoły, by warsztat, który tam zdobędzie, pomógł wypełnić talent. Idolem może być każdy - artystą już nie. Setki chętnych O tym, że szkoła aktorska jest potrzebna, mówi Poto