"Guguły" Wioletty Grzegorzewskiej w reż. Agnieszki Korytkowskiej-Mazur w Teatr Dramatycznym w Białymstoku. Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej XXI Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Kłopot z tym przedstawieniem zaczyna się już w prologu, może nawet w nim się kumuluje. Tuż za drzwiami teatr wita nas chlebem i solą, ogórkami i smalcem, tudzież Transkapelą, folkowym zespołem cieszącym się u znawców tej muzyki dobrą, jak słyszę, sławą. Transkapela nie tylko gra, ale i organizuje coś, co się, chyba przesadnie, nazywa "teatrem obrzędowym", a polega na króciutkim acz natrętnym namawianiu widzów do wspólnego pojadania, podśpiewywania, podtańcowywania. Namawianiu dosyć nieskutecznym. Publiczność się boczy, odmawia, chowa za filarami, w szatni. I nie tylko dlatego, że może nie każdy, ledwo wszedłszy do teatru, ma ochotę puścić się w wiejskie tany. Przede wszystkim dlatego, ponieważ ta przaśna ludowość, ta jowialna swojskość, ta niby spontaniczność jest upiornie, zawstydzająco fałszywa, źle konwencjonalna, amatorsko teatralna. Miast rozbrajać ludzi czyni ich nastroszonymi, niechętnymi, co trwa jeszcze, gdy potem idą łże