Tyszkiewicz i Kos - polskich twórców nowej generacji dopadł syndrom koleżeństwa
Francuskie kino cierpiało kiedyś na tak zwany syndrom koleżeństwa. Młodzi reżyserzy przed debiutem lub po nim pytani, jaki film chcieliby zrealizować, odpowiadali chórem: taki sam jak mój kolega, tylko lepszy. Teraz syndrom przeniósł się nad Wisłę. Coraz to inny reżyser sięga po estetykę przetestowaną już przez popularniejszego w mediach rówieśnika. Skutek: najbardziej rozchwytywanym artystą jest niejaki Grzejan Klatorzyna. Modny i przedsiębiorczy reżyser widmo pokonuje setki kilometrów, objawia się w coraz to innych miastach i wcieleniach. Na jego kolektywny pseudonim składają się nazwiska Jana Klaty i Grzegorza Jarzyny. Dwie nowe premiery, Artura Tyszkiewicza w poznańskim Polskim i Łukasz Kosa w warszawskim Powszechnym, bardzo mnie zmartwiły stopniem uzależnienia reżyserów od syndromu koleżeństwa. Jeden chce być jak Klata, drugi jak Jarzyna. Co dziwne, bo obaj mają na koncie oryginalne, świetne spektakle: wałbrzyska "Iwona" Tyszkiewicza zbier