- Jasiński i ja już dorośliśmy. Przerobiliśmy już to, co inni dopiero chcą przerobić. Mamy za sobą takie parcie do przodu, żeby zaistnieć. Możemy sobie siedzieć i spokojnie grzebać w tym Witkacym. Chcemy żeby było pięknie - mówi ZBIGNIEW WODECKI o pracy nad "Sonatą Belzebuba" w Teatrze STU.
Sonata Belzebuba w Teatrze STU Zbigniew Wodecki, Moim zdaniem... Małgorzata Lech: Czy długo Krzysztof Jasiński musiał Pana namawiać do roli Belzebuba? Zbigniew Wodecki: Ja im dłużej siedzę w tym materiale, czyli w Witkacym, tym bardziej sobie zdaję sprawę, że mój udział w tym projekcie to jest historia z tego scenariusza. Mianowicie Belzebub Jasiński wziął sobie mnie jak u Istvana, żeby zrealizować coś, co go męczy od lat. Najpierw była "Szalona Lokomotywa", a teraz zmagamy się z tym znów jako z "Sonatą Belzebuba" Więc czuję się przez niego wykorzystywany i to bezwzględnie, jako że chcę się z tym zmierzyć, poddaję się temu. A już parę nocy mam nieprzespanych. Czyli wciągnął się Pan w tę pracę na całego? - Tak, tym bardziej, że jeśli jest już termin premiery, to nie da się nie wciągnąć. Człowiek jest już na haczyku, jak ryba. Inie da się spać, bo Witkacy jest dosyć ciężkim materiałem, również do pisania muzyki, a