W "Trash Story" Magdy Fertacz każdy ma swoją historię i każda z nich skazana jest na wymazanie. W spektaklu Eweliny Pietrowiak w Teatrze Ateneum napięcie między pamięcią a jej unicestwieniem wybrzmiewa mocno i lirycznie zarazem.
Jest w dramaturgii Magdy Fertacz coś, co nie daje spokoju, chwilami drażni, częściej fascynuje. Mam nieodparte wrażenie, że młodą autorkę (rocznik 1975), pierwszą laureatkę Nagrody Dramaturgicznej Gdynia, intryguje przedziwne zawieszenie - to, co jest między życiem a śmiercią. Dlatego bohaterki jej sztuk - przed kilku laty zrealizowanego w stołecznym Laboratorium Dramatu "Absyntu", a teraz "Trash Story" - poruszają się po tej cienkiej linii. Są, a jakby ich nie było. Mimo to rozliczają z przeszłości świat i siebie. Fertacz już na początku swojej drogi znalazła własny temat. Drąży go, na nowo oświetla, rozbudza ciekawość. W "Absyncie" Fertacz portretowała Karolinę, tutaj jej miejsce zajmuje Ursulka (Jadwiga Jankowska-Cieślak). W didaskaliach mówi się, że ma 10 lat, ale to nieprawda, bowiem to postać pozbawiona wieku. Ursulka pozostała dzieckiem, choć tak naprawdę jej nie ma. Błądzi pomiędzy żywymi jako duch. Ucieleśnia tajemnicę sprzed