15 listopada 1975 roku - w krakowskiej piwnicy Galerii Krzysztofory - stała się rzecz nieoczekiwana. Odczuli to szczęśliwcy, którym udało się sforsować odporną na ataki tłumu zabytkową kratę. Oto wyrósł przed nimi obraz właściwy tylko koszmarowi snu. I to snu umęczonego człowieka, powracającego do swych szkolnych przeżyć- o "Umarłej klasie" Kantora i filmowej realizacji Wajdy pisze Krzysztof Miklaszewski w Rzeczpospolitej.
W maleńkich drewnianych ławkach, pokrytych szpargałami zakurzonych podręczników, siedzieli zastygli w dziwacznych pozach i nieruchomo wpatrzeni we wchodzących staruszkowie i staruszki. Ich ubrania, skrojone na jedną modłę, przypominały zarówno szkolne mundurki, jak i... ubiory do trumny. Tak zaczynał się "seans dramatyczny" Tadeusza Kantora - "Umarła klasa", jedyne chyba z polskich widowisk teatralnych obwołanych przez dziennikarzy i krytyków "najwybitniejszym spektaklem świata", najgłośniejsza weryfikacja poszukiwań Awangardy Teatralnej. Kantor bowiem postanowił jako Awangardzista Prawdziwy zerwać z praktykami "powszechnej Awangardy". Nie tylko odciął się od praktyk władzy, używającej "pokupnego artystę" do realizacji swych podejrzanych interesów, ale proroczo przewidział fałsz i zakłamanie komercjalizacji sztuk nie tylko swojego, ale i przyszłego XXI wieku. Ale to ryzyko "zdrady" Awangardy opłaciło się stukrotnie. Opłaciło się, zresztą, nie ty