Niedobre z nas, ludzie, dzieci - zdają się mówić realizatorzy. Nie zasługujemy na nic poza bezinteresowną miłością Boga.
Ściana z koszmarnego snu, front opuchłego do monstrualnych rozmiarów pieca, rakowata konfiguracja drzwi i dziur. Slamsy. Pączkujące szufladami, wypluwające drabiny, klatka ciskająca wokół żelazne pręty. Schron, z którego szczelin wypełzają humanoidalne kształty, wsysane na powrót do wnętrza. "Otwórz, wejdź" - zapraszają, w tej samej chwili krzycząc: .Zamknij, zamknij się'". Reżyser Ewa Wycichowska długi czas prowadzi grę z widownią, wabiąc fragmentami akcji, to znów je chowając. W końcu postacie tracą przywilej ukrywania się w upadłym azylu. Ze ściany wysącza się plemię bytów drugiego sortu, zunifikowanych kostiumem. Na głowach flamandzkie czepki, na grzbietach szmizjerki-deszczowce, na nogach pończochy w obwarzankach, szelki, podwiązki. Grupa przedszkolaków skazanych na przymusowy pobyt na placu zabaw. Zaczynają działać mechanizmy selekcji. Wyliczanki protokołów oględzin zwłok, połączone z katorżniczą parodią zuchowych pląsów