Myślę, że nikt, kto mógłby porównywać się błyskotliwą inteligencją z Jerzym Gruzą, nie miał szans, aby w stanie wojennym przetrwać w kierownictwie artystycznym TVP. - Ten Gruza to się za dużo wymądrza! - uznali komisarze i zesłali go na banicję do... prowincjonalnego Teatru Muzycznego w Gdyni - pisze Henryk Tronowicz w Polsce Dzienniku Bałtyckim.
Zsyłka miała trwać pół roku, ale podobnie jak stan wojenny - nieco się wydłużyła. Lecz rok 1984 w rozumieniu orwellowskim rokiem grozy dla Gruzy [na zdjęciu] nie okazał się. Gruza nie pękał. Nie wypadł poza orbitę historii. Nie przyjął do wiadomości, że ma swoje istnienie zawiesić na kołku. A żadnemu z mocarnych komisarzy do głowy nie przyszło, że Gruza nada prowincjonalnej placówce w Gdyni rangę pierwszej sceny w kraju. Gruza tymczasem niemal ze wszystkiego, czego się tknął, kreował reżyserski majstersztyk. I stało się. Kadencja Gruzy w Gdyni jest w dziejach polskiego teatru traktowana jako "dekada Gruzy". Czy ktoś przed Gruzą zdobył na użytek polskiego repertuaru musical z najwyższej światowej półki? Przed Gruzą nie udało się to nikomu. To był rewir marzeń ściętej głowy. W kraju pogrążonym w głębokim kryzysie to był pomysł absurdalny! Jak to się zatem stało, że ni z gruszki, ni z pietruszki - nagle - niemożliwe stało si