Ekscytacja była olbrzymia. Polska "Łaźnia"! - wołali pierwsi recenzenci. Polityków na szaro robią! - donosiła plotka. Intelektualna młocka na powyższe tematy trwa w dalszym ciągu. Wydaje mi się, że "Święto Winkelrida" nie jest polską "Łaźnią". Kiedy wyszedłem z przedstawienia, z przerażeniem stwierdziłem, że nie podzielani ogólnej radości z powodu "Święta Winkelrida". Stanąłem na uboczu. Argument że rozpoznałem siebie wśród wyśmianych na scenie - odpada; wyśmiani nigdy nie zauważają, że to o nich chodziło. Czyżby zazdrość (pracuję w Studenckim Teatrze Satyryków w Warszawie?) Chyba też nie; moje ambicje nawet w zazdrości tak wysoko nie sięgają. Już chciałem przystąpić do generalnego degradowania uznanych przez ogół wartości, gdy po lekturze tekstu sztuki w "Twórczości" (1946 r., Nr 7-8) "Święto Winkelrida" zaczęło mi się podobać. Czy zatem inscenizacja mi się nie podoba? Ależ nie; przedtem byłem zdania, �
Tytuł oryginalny
Gruszki na wierzbie a "Święto Winkelrida"
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 21