W Rosji spędza tyle czasu, że KGB mogło założyć jej teczkę. Pustawą. Trzyma się z dala od polityki, a nawet polskiego show-biznesu. Pokazała, że da się żyć bez seriali i kolorowej prasy, a wypłynąć można nie tylko na Zachodzie. O Karolinie Gruszce w Przekroju pisze Karolina Pasternak.
Z Karoliną Gruszką spotykam się dwa dni po wyborach samorządowych w Rosji. Od jakiegoś czasu mieszka w dwóch miastach - w Warszawie i w Moskwie. Rosja stała się jej drugim domem, więc w pierwszym pytaniu zagaduję o opinię na temat kolejnego przekrętu Putina (wybory najprawdopodobniej sfałszowano). Gruszka przeprasza. Są z Iwanem (Wyrypajewem, rosyjskim dramaturgiem i reżyserem, jej partnerem życiowym i zawodowym) pochłonięci próbami oraz spektaklem, poza tym odcięci od świata, bo wyłączyli im Internet i telewizję. - Nie lubisz płacić rachunków? - Niech to będzie oficjalna wersja. - A jaka jest prawdziwa? - Bardziej prozaiczna. - Sztuka nie popłaca? Cisza. Od kiedy trzy lata temu poznali się na festiwalu w Kijowie, gdzie Wyrypajew pokazywał "Euforię", a Gruszka "Kochanków z Marony", zdążyli razem zrealizować polską inscenizację jego dramatu "Lipiec" (to ten spektakl tak ich absorbował, miał bowiem właśnie premierę w warszawskim Teatrze na Woli)