"Grupa warszawska" Michała Telegi w reż. Eglė Švedkauskaitė w Nowym Teatrze w Warszawie. Pisze Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Nie będę ukrywał – jestem uczulony na apele ekologiczne w teatrze, gdybym się zatem miał znów dowiedzieć, ze mam przestać używać słomek bo zabijam świat, to pewnie bym po angielsku spektakl opuścił. Na szczęście – choć duch Grety T. jest jakoś tam na scenie obecny – to jednak Grupa Warszawska nie jest przedstawieniem ginącej planecie, a - o dojrzewaniu. Oczywiście nie da się tego procesu wyjąć z tu i teraz, nasi bohaterowie chcą lepszego świata dla siebie, czystszego, z rozsądniejszymi politykami itd., ale jak sądzę rzecz jest o tym, że najtrudniej tę zmianę świata zacząć od siebie, czego dowodem były jakoś poruszające w swojej prostocie (i szczerości) wspomnienia z czasów kwarantanny, która była znakomitym pretekstem, żebyśmy czegoś nie zrobili - nie przeczytali ksiązki, odłożyli zadane lekcje czy czekającą pracę - na bardziej sprzyjający czas, z przeproszeniam – prokrastynowali.
Pracę nad spektaklem zaczęto w lutym, ale część tekstu dopisała się przez tych kilka miesięcy właściwie sama, pewnie miało być o czym innym, a epidemia sprawiła, że był TAKŻE o epidemii. Chociaż - gdyby się bliżej przyjrzeć – czy na pewno?
Atutem Grupy Warszawskiej są aktorzy występujący w tym przedsięwzięciu – naturalni, nie szarżują, nie spinają się, nie „bawią się w teatr”. Oni występują, opowiadają, zwierzają się, nie grają, po prostu „są”. Tak, jak ich widzowie. Czwarta ściana byłaby oczywiście w takim spektaklu nieporozumieniem.