„Dobrze ułożony młodzieniec” Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Szymon Golec z Nowej Siły Krytycznej.
Kochamy wprowadzać podziały, kategoryzować i segregować w celu zachowania względnego porządku, niestety częściej okazuje się, że te „uproszczenia” znacząco komplikują życie. Binarna opozycja żeńskiego i męskiego stała się fundamentem języka, który z kolei jest podstawą tożsamości narodowej. Co w przypadku, gdy nie wpasowujemy się w dany szablon i zostajemy zdradzeni przez język, a tym samym naród? Gdy nie potrafimy patrzeć na swoje odbicie, nie czujemy, że nasze ciało rzeczywiście należy do nas, a Heideggerowska koncepcja bytu zostaje zburzona niczym Jenga? Ten, jak i wiele innych tematów pokrewnych, stały się podłożem sztuki Jolanty Janiczak „Dobrze ułożony młodzieniec”, którą wyreżyserował Wiktor Rubin w Teatrze Nowym w Łodzi. Nic dziwnego, że Teatr Śląski w Katowicach zaprosił spektakl na organizowany przez siebie już po raz szósty Międzynarodowy Festiwal „Open The Door”. Zgodnie z towarzyszącą mu ideą – „Sztuka jest dla wszystkich” – wydarzenia obsługują tłumacze polskiego języka migowego, cudzoziemcy otrzymują napisy po angielsku, a tematy dotyczące mniejszości są szeroko dyskutowane.
Bez odpowiednich ludzi nie da się opowiedzieć pewnych historii, ta do nich należy. Jak bowiem zrelacjonować tak wielowymiarową opowieść bez aktora, którego ten problem nie dotknął? O co chodzi? O kontrowersyjny temat transseksualizmu, który do dziś, dla większości naszego społeczeństwa, pozostaję w sferze czegoś, o czym słyszeli, ale do końca nie wiedzą, o co chodzi, w ich mniemaniu to nowoczesny wymysł. Otóż nic bardziej mylnego, queerowa historia Polski dopiero wychodzi na jaw, także w teatrze!
Rok 1938, Łódź, nagłówki gazet niosą wieść o procesie „młodej kobiety, która wygląda zupełnie jak mężczyzna”. Chodzi o Eugeniusza Steinbarta, łodzianina, osobę nienormatywną i transseksualną. Spektakl zaczyna się rozprawą sądową i trzyma się tej konwencji do końca. Prokurator (Michał Kruk) wyłania się z widowni i wszczyna oskarżenia, tak jakby procedura już trwała, po nim pojawia się adwokat (Paweł Kos). Zostajemy wrzuceni w tornado skrajnych ideologii. Na salę proszeni są świadkowie: Żona – Czesława (Paulina Walendziak), Córka – Elżbieta (Halszka Lehman), Pierwsza Narzeczona – Wiktoria (Karolina Bednarek), Teściowa – Maria (Monika Buchowiec), Brat – Oskar (Maciej Kobiela). Każde z nich znało Eugeniusza z innej perspektywy, dopiero całość zeznań ukazuje prawdę – jakąś.
Zadziwiająca jest aktualność problemu i poglądów na temat osób po tranzycji. Twórcy byli świadomi faktu, że na widowni niekoniecznie muszą siedzieć ludzie zaznajomieni z tą kwestią. Scenograf Rafał Domagała zarekomendował udział w przedstawieniu Edmunda Krempińskiego, transpłciowego łodzianina, performera, absolwenta krakowskiej ASP. Dzięki osobistym doświadczeniom łatwiej mu było wczuć się w postać Eugeniusza, jego obecność dodała też spektaklowi realizmu. Doskonale widać to w scenie, w której umierający brat przekazuje Eugeniuszowi swoje ubrania. Aktor rozbiera się do naga, mamy ogląd, a nie pogląd na to, jak wygląda ciało osoby transpłciowej.
Motyw ciała wyznacza konflikty, w których tkwi bohater – wewnętrzny i zewnętrzny. Eugeniusz czuję się obcy w środowisku, został zdradzony przez język, który w rodzajach gramatycznych nie uwzględnia takich jak on. Społeczeństwo uporczywie szufladkuje go w płeć, której nie czuje. Brutalność binarno-patriarchalnego myślenia staję się jego smutną rzeczywistością. Boi się, że nie przejdzie prób męskości, dają mu one wolność, ale pchają w toksyczne stereotypy płci. Gdy podejmuje pracę na budowie, musi grać „twardego”, jednocześnie trzymając głowę nisko; gdy prawda wychodzi na światło dzienne, zostaje obrzucony tekstami pokroju: „choć, pokażę ci, jak się robi chłopa”.
Pozytywny kontrast tworzy rodzina Eugeniusza. W szpitalu, gdzie znalazł się po nieudanej próbie samobójczej, poznał żonę. Czesława i córka Elżbieta pozwalają mu urzeczywistnić marzenia o męskości. Dzięki nim jest w stanie wejść w nową rolę. Jakie znaczenie ma płeć tatusia, skoro kocha córkę tak mocno? Elżbieta pełni tu bardzo ważną funkcję, jest niczym Dr Treves dla Johna Merricka w filmie „Człowiek słoń” Davida Lyncha. Dostrzega nie wygląd zewnętrzny ojca a piękno, które kryje w środku, jego bezgraniczną miłość i sympatię do siebie i matki. Nie bez znaczenia jest to, że ma moment wątpienia w swoją płeć biologiczną.
Teściowa Eugeniusza jest postacią skomplikowaną niewiele mniej od Steinbarta. Jest rozdarta między miłością do córki i wnuczki a bliską jej ideologią, kulturą, rozumieniem patriotyzm. Jak wielu rodziców i babć w Polsce nie wie, co począć w takiej sytuacji. „Mąż mój szedł ramię w ramię z Piłsudzkim, Dmowskim” – powie na swoją obronę. Wojna zmienia jej przekonania, ułatwia Polkom zgwałconym przez nazistów czy sowietów dostęp do aborcji, bo „im mniej Niemców i Rusków na świecie, tym lepiej”. Czy to szlachetny czyn, czy racja ideologiczna?
Tekst Janiczak i wspaniała gra aktorska idealnie oddają odcienie ludzkiej natury: nikt nie jest bez winy, nie istnieje obiektywna prawda, jedynie miłość jest szczera i bezwarunkowa. Symbolizuje to Syren, zabawka wystrugana dla Elżbiety w więzieniu przez Eugeniusza. W finale staje się posągiem, który trzyma w otwartych dłoniach bochenek chleba i sól. To opozycja Syrenki Warszawskiej, która w walecznej pozie dzierży miecz i tarczę. Syren nie chcę walczyć, chce ugościć, wysłuchać, a przede wszystkim zrozumieć człowieka. Nie zadaje pytań ani nie dyskutuje, zaprasza.
Można powiedzieć, że spektakl jest „Syrenem”, który otwiera drzwi do lepszego zrozumienia nieheteronormatywności. Wydawać by się mogło, że Janiczak i Rubin próbują stworzyć pozytywny mit – miłość przezwycięży nietolerancję, wojnę i obóz pracy. Na pierwszy plan wysuwa się wszak temat zbawiennej funkcji rodziny, jednakże Syren dopiero otwiera się furtka do mitycznego kiedyś, kiedy będzie lepiej. Żeby tak było, musimy go posłuchać, powrócić do prostych ludzkich relacji, bez gmatwania ich w płcie i kody kulturowe.
Na wielką pochwałę zasługuje wyważenie przez aktorów komizmu i tragizmu. Po śmierci Oskara, grający tę postać Maciej Kobiela przyjmuje rolę „głosu z przyszłości” i cynicznie komentuje wydarzenia. Gdy na kurtce Eugeniusza budowlańcy malują „karnego kutasa”, mówi: „za sto lat takie kurtki będzie sprzedawać Balenciaga za cenę siedmiu średnich pensji aktora teatralnego”. Postaci drugoplanowe powtarzają kwestie głównych bohaterów, co daje przedziwny efekt, z jednej strony komiczny, z drugiej można to odbierać jako stygmatyzowanie, że taka wypowiedź nie wymaga myślenia.
Spektakl jest przykładem profesjonalnego i bezkompromisowego podjęcia tematyki transseksualizmu. Ekipa Teatru Nowego wraz z duetem Rubin/Janiczak na sześćsetlecie Łodzi odkopała z archiwów jedną z ciekawszych historii i podeszła do niej z klasą. Jedyne co smuci, to fakt, że kwestia ta do dzisiaj pozostaje w sferze tabu. Nadzieja pozostaje więc w Syrenie i jego mocy słuchania.
***
Szymon Golec – student pierwszego roku Wiedzy o Teatrze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Fan niekonwencjonalnych spojrzeń, niemający nic przeciwko klasyce.