- W głowie nie miał niczego innego, tylko teatr. Ten teatr był jego żoną, kobietą, wszystkim. Z tego powodu musiałyśmy go opuścić z Majką Komorowską. Byłyśmy w ciąży, a on nie uznawał rodziny. Aktor musiał być podporządkowany tylko jemu. Potrzebował ludzi wolnych, ale absolutnie podporządkowanych - o Jerzym Grotowskim opowiada Ewa Lubowiecka w rozmowie z Dorota Wodecką z Gazety Wyborczej - Opole.
Dorota Wodecka: Nie lubiłabym Grotowskiego. Ewa Lubowiecka: To prawda, nie był ujmujący. - Despota? - Szarlatan i manipulator. - Przystojny wtedy? - Typ otyłego urzędniczyny z teczuszką i w przyciasnej marynarce. Skrzekliwy niski głos. Twarz zupełnie bez zarostu. - Miły w porywach? - "Z pani głosem może pani nawet jarzyny sprzedawać" - do dziś pamiętam, co mi powiedział. - Gdyby się Pani nie buntowała, to pewnie by tak nie powiedział. - Nie mogłam się nie buntować. - Ale po trzech latach Pani przestała. - Odeszłam. - Dlaczego? - Przestałam rozumieć, o co Grotowskiemu chodzi i co z nami wyczynia. - A pierwsze spotkanie? - Poprzedził je nocny telefon od Ludwika Flaszena. Sądziłam, że chce pożyczyć jakieś pieniądze, a tymczasem zaproponował mi przyjazd do Opola. I ja, panienka z dobrego krakowskiego domu, z elegancką walizką przyjechałam tu we wrześniu 1960 roku. Miasto mnie zadziwiło. Było takie uporządkowane. Nie było taką dziurą, jaką jest d