"Szajba" w reż. Anny Trojanowskiej w Laboratorium Dramatu w Warszawie. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.
Prapremiera "Szajby" w Laboratorium Dramatu każe przypomnieć jedno ze słynnych praw Parkinsona. Głosi ono: łatwiej coś zacząć, niż z tym skończyć. Gdzieś około 57. minuty człowiek zaczyna prosić: "No może już dość tych rac humoru, bo co za dużo, to niezdrowo". Nie ma zmiłuj, trwa ten atak "Szajby" przez półtorej godziny. Myliłby się jednak ten, który sztukę Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk ominąłby szerokim łukiem, pozostając w ugruntowanym od dawna przekonaniu, że wszystkie produkcje młodej polskiej dramaturgii powstają po to, by pokarać widownię za grzechy przeszłe, obecne i te, co przed nami. "Szajba" jest sztuką, która próbuje inaczej opowiedzieć o polskiej schizofrenii ostatnich lat. Styl Sikorskiej-Miszczuk różni się znacznie od tego co proponuje nam od jakiegoś czasu Klata czy Demirski. Wzór obowiązujący dzisiaj to ponury reportaż żywcem przeniesiony ze "Sprawy dla reportera". Aktorzy w takich przedstawieniach w ogóle nie grają