„Wesoła wdówka" Franza Lehára w reż. Jerzego Jana Połońskiego w Operze Nova w Bydgoszczy na XXIX Bydgoskim Festiwalu Operowym. Pisze Anita Nowak.
Maciej Figas prowadził orkiestrę brawurowo; idealnie dostosowując jej brzmienie do zamysłów kompozytora, wymogów libretta, a zespołowi bydgoskiej Opery Nova dając doskonałe tło do objawienia maksimum jego możliwości.
Tak wspaniałego widowiska łączącego przepych formy z finezją dobrego smaku i niezwykłą pomysłowością zaklinania symboli w wielkich konstrukcjach scenograficznych oraz rekwizytach, a przy tym rozgrywania sytuacji przez reżysera Jerzego Jana Połońskiego inscenizacyjnymi roszadami tłumu w sposób zaskakujący i twórczy, nie widziałam w teatrze, nawet operowym, dawno.
Scenografia Mariusza Napierały to przepięknie zaprojektowana i usytuowana na obrotowej scenie wielka ażurowa konstrukcja wnętrza utkanego z ram obrazów, z których schodzą jakby z krypt wynurzeni bohaterowie o białych twarzach upiorów, ale różnobarwnych fryzurach zaprojektowanych przez kostiumolożkę Annę Chadaj. W ten sposób przeszłość wraz ze wszystkimi ludzkimi przywarami i słabościami przenika do teraźniejszości. Żeby było jaśniej, jest też parę bezpośrednich wycieczek i aluzji do czasów współczesnych, co więcej, nawet naszej rzeczywistości. Czyż zatem fikcyjne państwo Ponteverdo jest ziemią uniwersalną czy bardziej konkretną? Reakcja publiczności wskazuje na to, że przyjęła ona opcję drugą, dzięki czemu bawi się jeszcze lepiej.
Na scenie roi się od przecudnych układów choreograficznych Joanny Semeńczuk, a do tańca włączany jest nie tylko chór ale nawet soliści. Sporo tu ruchu z burleski a nawet komedii dell’ arte rodem. Niektóre postaci szczególnie zachwycały groteskowością gestów i mimiki.
Szczególną kreację aktorską w roli Praskowii stworzyła niezwykle uzdolniona nie tylko wokalnie, ale i dramatycznie Małgorzata Ratajczak. Zabawnie i ciekawie warsztatowo zaprezentował się w postaci Wicehrabiego Cascady Damian Wilma. Jakub Zarębski jako Niegusi Szymon Rona jako Camille de Rossillon dzięki swojemu szczególnemu komediowemu emploi bawili publiczność do łez.
Szczególnie wysokie wymagania stawia tu przed wykonawcami, a zwłaszcza solistami, akt drugi, który rozgrywa się na ślizgawce. Jednocześnie śpiewać i symulować jazdę na łyżwach na pewno nie jest łatwo. Ale choreografka Joanna Semeńczuk specjalizuje się w tego typu karkołomnych zadaniach dla artystów. Pobierała bowiem w dalekich krajach specjalne nauki choreografii w tańcach na lodzie. I trzeba przyznać, że z ogromnym powodzeniem udało jej się te śliskie akrobacje z lodu przenieść na sceniczne deski. Bo bydgoscy soliści doskonale dawali sobie radę i z pozorowanym tańcem na lodzie i z tym, z czym zmagają się na co dzień, a więc emitowaniem pięknych arii.
Chociaż przez rozbudowanie przez Tomasza Jachimka części epickiej przedstawienia, mniej były one eksponowane, za to kiedy już rozbrzmiewały, publiczność zamierała z wrażenia, a potem nagradzała solistów oklaskami. Dotyczy to zwłaszcza Magdaleny Polkowskiej w partiach Hanny Glavari, Piotra Friebego jako Hrabiego, Bartłomieja Kłosa w roli Barona Mirko Zeta, czy Marty Ustyniak- Babińskiej w postaci Walentyny. Ale i chór przygotowany przez Henryka Wierzchonia brzmiał wspaniale.
Do sytuacji scenicznych idealnie dostosowana jest reżyseria świateł Macieja Igielskiego. Podkreślają one emocje bohaterów, pory roku, zmiany w przyrodzie. Mamy np. wykrzesane z białego światła płatki śniegu czy wykwitające różem na tle zieleni drzew kwiaty, a kiedy dochodzi do schadzek kochanków w małym domku w ogrodzie, czerwień pulsuje na jego ściankach.
I jak nie trudno się domyślić, nie obeszło się bez długich stojących owacji.