W ciągu dwugodzinnego spektaklu okłamano mnie co najmniej trzy razy - o "Czaszce z Connemary" Martina McDonagha w Teatrze Ateneum specjalnie dla e-teatru pisze Kamila Paprocka.
Na okładce programu do przedstawienia Kazimierza Kutza "Czaszka z Connemary" widnieje, jak nietrudno się domyślić, rysunek czaszki. Cieniutka książeczka zawiera kilka kanonicznych opracowań dramatu Martina McDonagha, i nie kupiłabym jej, gdyby nie jeden rozbrajający szczegół - oczy czaszki to dwa plastikowe guziki, jakie miały kiedyś pluszowe misie. Przy lekkim potrząśnięciu książeczką słychać kojące grzechotanie. Program osłodził resztę wieczoru, który upłynął w nastroju porównywalnym do samopoczucia człowieka oszukanego. Bo w ciągu dwugodzinnego spektaklu okłamano mnie co najmniej trzy razy. Zaczynając od oszustwa najniższej rangi: po zakończeniu pierwszej części głos z offu grzecznie poprosił: "W związku z koniecznością zmiany dekoracji uprzejmie prosimy o opuszczenie widowni na czas przerwy". Czekałam zatem niecierpliwie, skonsternowana i zaciekawiona, bo nie liczyłam na wielokrotne zmiany dekoracji w kameralnym, skoncentrowanym teatrze