- To był zawsze niepewny zawód. Co prawda kiedyś ktoś w Polsce dawał ci gwarancję, że po szkole dostaniesz etat w teatrze na tak zwanej prowincji. Jednak nikt w szkole nie dawał ci gwarancji, że osiągniesz sukces. To jest gorzki zawód, nawet mimo ciężkiej pracy i talentu - mówi Grażyna Zielińska, aktorka Teatru im. Szaniawskiego w Płocku.
Tajemnicza zielarka i znachorka w serialu "Ranczo", z kolei w "Na dobre i na złe" bufetowa w szpitalu. Żadnej roli się nie boi - śmieje się, że dali jej nawet rolę wojaka Szwejka, bo nie było grubszych i niższych od niej. Ile ma w domu kotów, z kim na planie filmowym jadła jajecznicę i dlaczego marzy o roli gangstera? Z Grażyną Zielińską, aktorką, rozmawia Mateusz Przyborowski: O pani próbach generalnych do spektaklu "Arszenik i stare koronki" w Teatrze Dramatycznym w Płocku za chwilą porozmawiamy. Chciałbym zacząć od kotów. Dużo ma ich pani w domu? - Trzy. Z pani profilu na Facebooku wiem o Margotce, Gacku i Jasiu. Zgadza się? - Zgadza się. Piękny Jaś został też nazwany Aksamitem. Z kolei Gacek, którego moja koleżanka nazywa Tigerem albo Tygryskiem, zachorował na parszywą kocią chorobę panleukopenię. Ten wirus jest szybki i zabójczy, 80 proc. młodych kociaków tracimy z jego powodu. Leczymy go z koleżanką aktorką Hanną Zient