- Rola Turandot to granica, której nie wolno mi przekroczyć. Muszę myśleć o tym, by móc śpiewać za 15 lat. Zbyt wiele obserwujemy nagle przerwanych karier, gdyż ludzie przyjmowali nieodpowiednie role i szybko zniszczyli sobie głos. Dlatego kocham tradycję, a dawni śpiewacy są dla mnie wzorem. Staram się, jak oni, poruszać krok po kroku, by dojść do celu - mówi koreańska śpiewaczka, LILLA LEE.
Koreanka Lilla Lee jesienią wróci do Warszawy, by znów wystąpić w "Turandot". Śpiewała już pani wcześniej w "Turandot"? - Tak, i zawsze z ogromnym napięciem, bo ta rola jest wyzwaniem. Premiera w Warszawie była dla mnie jednak wyjątkowa, to moja pierwsza ważna produkcja zagraniczna. Jestem Koreanką, dla której Włochy stały się drugą ojczyzną. Tu wyszłam za mąż, mam wspaniały dom w Toskanii. Lubi pani pracować z tak niekonwencjonalnymi reżyserami jak Mariusz Treliński? - Jest niezwykłym artystą. Wprawdzie ma duże doświadczenie sceniczne, ale widać, że przyszedł ze świata filmu. Jego pomysły są gruntownie przemyślane i nie dotyczą strony wokalnej czy muzycznej, ale wnętrza postaci, ich psychiki. Początek pracy nie był łatwy, musiałam się nastawić na zupełnie inne oczekiwania, z czasem próby stawały się coraz ciekawsze. Muszę przyznać, że jestem przywiązana do tradycji w operze, dlatego podchodziłam z pewną nieufnością