Sytuacja dość kłopotliwa. Siedzieć w fotelu nieruchomo, uśmiechać się rzadko i tylko półgębkiem, słowem być w nastroju dalekim od entuzjazmu, gdy tymczasem scenę i widownię zdaje się najwidoczniej łączyć - trwalsza z każdą chwilą - wspólnota dobrej zabawy. Przystąpić do niej nie sposób z pełnym przekonaniem. Zaś wyznać otwarcie swą wobec niej neutralność czy zgoła brak akceptacji to tyle, co narazić się na zarzut megalomanii. Albo malkontenctwa w najlepszym razie. Rzecz jest cienka, tym bardziej że idzie nie o byle jaką farsę pokazaną w byle jakim teatrze przez byle jakiego reżysera. Lecz o pierwszą polską komedię wierszowaną, przypomnianą przez Adama Hanuszkiewicza na scenie o ustalonej renomie. Nazwa teatru i nazwisko reżysera mówią same za siebie, nie wymagają rekomendacji. A sztuka? Także nie. Opinię współczesnych zanotował przed dwustu laty Wojciech Bogusławski: "Wielu uczonych zatrudniało się przekład
Tytuł oryginalny
Graj sobie, co ci widno
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 4